Siedzę, przed tym weekendem, i wspominam.
Dziś, konkretnie, siedzę i chichoczę :))
A mianowicie przypomniał mi się pewien grudniowy dzień, zaraz po moim przyjeździe do Eire... Mark kupował prezenty gwiazdkowe. Jako osoba do bólu oszczędna, kupował sklepowe okazje. Jako jedną z takich okazji kupił swojej matce kamizelkę. Elektryczną :DD Zamiast krzesła, zapewne... hihihi
Anyway...
Jako zatwardziały empirysta postanowił kamizelkę wypróbować.
Chichotać zaczęłam już jak zobaczyłam, jak wbija swoją masę mięśniową w ten skrawek materiału. Jak się już podopinał, to musiał się trzymać sztywno, jak w gorsecie ortopedycznym. Więc miał problem, żeby wgramolić się na łóżko. Zaczęłam chichotać głośniej, patrząc dodatkowo na kabelek, zwisający z kamizelki wzdłuż jego boku. Spojrzał na mnie z ukosa - miało być groźnie, chyba, ale jak zobaczył moją minę, to nie dał rady utrzymać poważnej twarzy. Ale po chwili się opanował. Facet :) - zaczął coś robić, więc konsekwentnie dokończy, żeby nie wiem co :))
Usztywniony kamizelką, siedząc na łóżku, zaczął próbować wtykać wtyczkę do przedłużacza na podłodze. A ja, obserwując te jego próby "podłączenia się" do prądu, zwijałam się już na łóżku ze śmiechu, ze łzami w oczach.
Klął mnie, sam się śmiejąc, klął kabelek i przedłużacz... Ogólnie klął :))
W końcu wtyknął ten wtyczek, gdzie należało, usiadł z laptopem na lapie, i - cały czas próbując zachować powagę, udając że nie widzi, jak dalej zwijam się ze śmiechu - zaczął stukać w klawiaturę :))
Pewnie gdyby miał mniej, niż te 100% faceta w facecie, wyglądałby żałośnie w podobnej sytuacji.
I - do tej pory nie jestem pewna, czy to miał być z założenia prezent dla matki, czy mu się głupio przede mną zrobiło, i stąd kamizelka została prezentem.
W weekend zapytam :))