Wdałam się wczoraj w dyskusję na jednym z for, na które uczęszczam, odnośnie żałoby narodowej. Jeden z uczestników dyskusji wygłaszał dość kontrowersyjne poglądy, a kilka z nich ukłuło mnie osobiście (wewnętrzny terapeuta szepcze - usiądź w ciszy, i zastanów się, czemu cię ukłuły), więc ścięłam się z nim z letka. Ale w którymś momencie coś mi tam nie zagrało w jego wypowiedziach - poczytałam trochę między wierszami, i wysłałam do niego pm-kę. Wymieniliśmy tych peemek kilka, i zdecydowałam wycofać się z dyskusji.
Katastrofa w Smoleńsku nie była dla mnie tragedią narodową. Obawiam się, że nie mamy w tej chwili w Polsce polityków/osobistości tej kategorii, żeby śmierć, któregokolwiek z nich była tragedią narodową. Ostatnią tragedią narodową była dla mnie śmierć Papieża. Natomiast katastrofa w Smoleńsku była dla mnie zlepkiem pojedynczych tragedii ludzkich - dlatego tak mnie walnęła.
Ale po rozmowie z tym chłopakiem, byłam w stanie zrozumieć, że jego osobista tragiczna sytuacja może w nim wywoływać gniew i frustrację z powodu własnej bezsilności w jej obliczu, i że absorbuje go na tyle, że ma prawo być obojętny na to, co zszokowało innych, a co go bezpośrednio nie dotyczy.
Natomiast już po tym, jak ją opuściłam dyskusja zyskała na intensywności - zarówno ilości uczestników, jak i gwałtowności ich emocji. I - jak czyta się ją na chłodno - jest znakomitym studium ludzkich reakcji, tego jak dajemy manipulować się innym ludziom, a tak naprawdę - własnym emocjom, których nie jesteśmy świadomi. Bo w którymś momencie w wypowiedzi innej osoby pojawia się słowo-klucz do naszego mózgu (tylko i wyłącznie naszego) - i włącza nam się pamięć emocjonalna - podświadomie to słowo-klucz uaktywnia nam stare, przeważnie negatywne emocje, ponieważ kiedyś było użyte w sytuacji, którą nasz mózg zarejestrował jako negatywną. I dyskusja z poziomu intelektualnego przenosi się na emocjonalny. Co nie zmienia faktu, że osoba która tę zmianę w nas spowodowała, nie zrobiła tego celowo, więcej - jest w błogiej nieświadomości i zdumieniu, czemu nagle nasze nastawienie stało się tak wrogie.
Każdy człowiek ma prawo czuć to, co czuje. Wolność osobista jest świętością najwyższą - jeśli tylko zachowania, które są jej efektem nie są zagrożeniem dla innych ludzi.
Tak naprawdę powinniśmy nauczyć się szanować wolność innych ludzi. I - jeśli wygłaszają kontrowersyjne uwagi, albo prezentują kontrowersyjne zachowania - nauczyć się je co najmniej ignorować (o ile nam nie zagrażają). Życie byłoby wtedy o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze.
Ale łapiemy się na różne takie haczyki - a to (przeważnie podświadomie) próbujemy zabłysnąć intelektem w ripoście, a to zaimponować innym (albo sobie) prawością i szlachetnością poglądów, a to włącza nam się opcja prywatnego "pomniejszego bóstwa" i próbujemy "korygować" innych ludzi - dostrajać ich do własnych szablonów, do tego, co nam wydaje się jedynie słuszne i prawidłowe. Albo słowa-klucze w wypowiedziach innych ludzi wyzwalają w nas jakieś stare lęki i negatywne emocje, których jeszcze nie przerobiliśmy we własnych głowach, więc czujemy się zagrożeni, i "idziemy walczyć o siebie".
I tyle.