sobota, 24 lipca 2010

Zakręty.

Uuuuhhh! Jak ja je lubię.
Zakręty w moim życiu.
Ale mimo iż ostatnio bardzo starałam się ich nie dostrzegać przede mną, i unikać wejścia w nie - są, i - do diabła z tym! - i tak wiem, że są nieuniknione, więc trzeba wziąć byka za rogi, ster w dłonie, i zrobić, co należy.
Z Markiem już załatwiłam - zaserwowałam, a teraz czekam, czy przyjmie piłkę, czy zejdzie z boiska. Po raz kolejny postawiłam sporo (o ile nie wszystko) na jedną kartę - zobaczę, czy się opłaci...
Z szefem... no cóż - zaserwowałam już dość dawno temu, a piłka dalej magicznie wisi w powietrzu. Ale to nie moje uniki - to jego. Wychodzi na to, że trzeba poszukać co najmniej dodatkowej pracy, i to - przestać o tym gadać, a naprawdę - poszukać! A może i całkiem nowej... Ale to dopiero w marcu, jak mi tu stukną dwa lata. W każdym razie wiem, że muszę zrobić coś w tym kierunku.
Odpuszczam rozpoczynanie szkoły w tym roku - nie mogę zaczynać zbyt wielu rzeczy na raz, bo się upierdzielę.
Teraz chcę zacząć nową pracę na pół etatu, z perspektywą przejścia na stałe, możliwie - z przekwalifikowaniem na coś, co lubię (może tłumaczenia, wreszcie), zmienić perspektywę finansową - a potem mieszkanie i szkoła.
Jest jeszcze moja medical card, ogólne badania medyczne, dentysta... Na razie, odpukać!, zdrowie mi dopisuje, więc tym martwić się będę w dalszej kolejności.
To te najważniejsze zakręty do wzięcia.
A co czeka za zakrętami - zobaczymy w najbliższej przyszłości.
Trzymajcie kciuki...