sobota, 28 sierpnia 2010

Trauma.

Kurwa mać. Przeczytałam przed chwilą artykuł o facecie, który zaczął w Rybniku strzelać do rodziny. Przyczyny - alkohol i problemy finansowe. I natychmiast pojawił się lęk. Kurwa, kurwa mać!!! Jestem od dwóch lat rozwiedziona, i od dwóch lat miewam z byłym jedynie sporadyczne kontakty wzrokowe w sądzie. Ale po przeczytaniu artykułu nie mogłam zapanować nad wyobraźnią, i "co by było gdyby". Bo mój były mąż też straszył mnie pistoletem. To takie rozczarowanie, i ból, i gniew - kiedy myślisz, że masz coś już całkiem za sobą, a to cię nagle uderza, i to całkiem mocno.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Piszę!

Wczoraj przyszedł pomysł - znienacka kompletnie! Siedziałam i coś tam sobie myślałam o wstydzie, o nagości... I nagle mnie olśniło. Od wczoraj mam siedem stron notatek (po południu byłam w kinie, w mieście, więc ładnych parę godzin zmarnowałam lol), pomysł przeszedł łagodną metamorfozę, ale główny kierunek jest wciąż ten sam, a jak dziś bezwiednie napisałam "Prolog" i zaczęłam pisać szkic, to się zorientowałam, że jednak nie opowiadanie, a książka. Podjarana jestem, jakbym co najmniej nowego, superatrakcyjnego faceta poznała lol lol lol PMS mnie pewnie jeszcze dodatkowo podkręca, ale momentami mam tak, że wziąć plastikową torebkę i - "wdech-wydech", bo inaczej hiperwentylacji się nabawię... ;))) I nareszcie nie utożsamiam się z żadnym z bohaterów :))) Jezu, jakie to cudne uczucie - znów pisać!!!

niedziela, 1 sierpnia 2010

Wolność.

Pisałam poprzednio, że kolejny ruch należy do Marka?
Nieprawda! :))
Kolejny ruch należy do mnie. Bo to moje życie.
Miałam cholerne problemy ze snem przez ostatnich kilka nocy - przewracanie się w łóżku do 2, 3, 4 nad ranem... I ciągłe rozmowy z Markiem w mojej głowie, mówienie mu rzeczy, które powinnam była powiedzieć już dawno. Moje rozżalenie nad jego niektórymi zachowaniami.
Dotychczasowa normalka.
Wczoraj zasnęłam w miarę normalnie, ale za to dziś rano obudziłam się po 5. I znów - rozmowa z Markiem w mojej głowie, żal... Zaczęłam płakać.
I nagle uświadomiłam sobie, że go już nie kocham.
Na początku poczucie straty było ogromne - zaczęłam ryczeć jeszcze bardziej.
A potem była ulga. Olbrzymie uczucie ulgi i wolności. Jakby nagle zrobiło się we mnie więcej miejsca na powietrze, którym oddycham.
A w tej chwili siedzę, i się zastanawiam, jak to jest możliwe, że kocha się kogoś tak bardzo przez 3 lata, a potem jednego dnia człowiek się budzi, i... nie kocha.
Chyba, że go nigdy nie kochałam. Ale nad tym muszę jeszcze pomyśleć - za świeże to wszystko dla mnie jeszcze, żeby to ogarnąć.
Na razie jedynie poczułam się tak cudownie wolna, że musiałam o tym napisać.

sobota, 24 lipca 2010

Zakręty.

Uuuuhhh! Jak ja je lubię.
Zakręty w moim życiu.
Ale mimo iż ostatnio bardzo starałam się ich nie dostrzegać przede mną, i unikać wejścia w nie - są, i - do diabła z tym! - i tak wiem, że są nieuniknione, więc trzeba wziąć byka za rogi, ster w dłonie, i zrobić, co należy.
Z Markiem już załatwiłam - zaserwowałam, a teraz czekam, czy przyjmie piłkę, czy zejdzie z boiska. Po raz kolejny postawiłam sporo (o ile nie wszystko) na jedną kartę - zobaczę, czy się opłaci...
Z szefem... no cóż - zaserwowałam już dość dawno temu, a piłka dalej magicznie wisi w powietrzu. Ale to nie moje uniki - to jego. Wychodzi na to, że trzeba poszukać co najmniej dodatkowej pracy, i to - przestać o tym gadać, a naprawdę - poszukać! A może i całkiem nowej... Ale to dopiero w marcu, jak mi tu stukną dwa lata. W każdym razie wiem, że muszę zrobić coś w tym kierunku.
Odpuszczam rozpoczynanie szkoły w tym roku - nie mogę zaczynać zbyt wielu rzeczy na raz, bo się upierdzielę.
Teraz chcę zacząć nową pracę na pół etatu, z perspektywą przejścia na stałe, możliwie - z przekwalifikowaniem na coś, co lubię (może tłumaczenia, wreszcie), zmienić perspektywę finansową - a potem mieszkanie i szkoła.
Jest jeszcze moja medical card, ogólne badania medyczne, dentysta... Na razie, odpukać!, zdrowie mi dopisuje, więc tym martwić się będę w dalszej kolejności.
To te najważniejsze zakręty do wzięcia.
A co czeka za zakrętami - zobaczymy w najbliższej przyszłości.
Trzymajcie kciuki...

wtorek, 29 czerwca 2010

Cisza.

Nie piszę nic ostatnio.
Bo co mam pisać? Że dalej jestem nieziemsko szczęśliwa? :))
Jechałam dziś wieczorem do Arklow i z powrotem - słońce świeciło, muzyka w a-ucie grała, ja z szerokim uśmiechem na twarzy... Czemu? A nie wiem. Po prostu uśmiechać mi się chciało :))
W pracy - stabilnie, z Markiem sytuacja też jest ok, Daria będzie u mnie za dwa dni - jedziemy w niedzielę do Marka, a potem robimy sobie u niego w domu bazę wypadową naszych wycieczek na południe Wyspy. Byle tylko pogoda się nie zmieniła - jak na razie jest to najpiękniejsze, ciepłe słoneczne lato w Irlandii, od lat.
Żyć, nie umierać :))))

czwartek, 3 czerwca 2010

Małe szczęścia.

Się popłakałam.
Z radości.
Gadałam z Darią na skajpie po południu. Między innymi wspomniała, że chce zadzwonić do koleżanki, z którą posprzeczała się kilka tygodni temu, i z którą nie odzywała się od tamtego czasu.
A teraz, kilka godzin później, dzwoni i mówi: "Właściwie to dzwonię do ciebie w takiej błahej sprawie... Bo rozmawiałam z Karoliną, i dwie godziny gadałyśmy, i wyjaśniłyśmy sobie wszystko - bo ona myślała, że ja jestem na nią obrażona, a ja - że ona... I jest wszystko w porządku. I znów się przyjaźnimy..."
A ja się popłakałam. Że moje dziecko zadzwoniło do mnie, podzielić się tą informacją. Że jestem dla niej tak ważna.

niedziela, 16 maja 2010

Faza.

Niniejszym informuję, że przechodzę ostatnio jakąś fazę.
Najpierw zwalałam to na PMS-a, ale za długo, i jakoś... inaczej. Przemyślenia mnie różne gniotą, czasem ryczę, czasem mam napady niepokoju...
Chyba się powinnam cieszyć - dotychczas po wszystkich tego typu historiach coś się poprawiało we mnie i w moim życiu. Ale póki co wkurwia mnie tylko moja własna osoba, i na dodatek muszę cholernie uważać, żeby jakichś projekcji po przyjaciołach i znajomych nie uskuteczniać. O Marku nie wspominając.
A ten Gnojek Jeden Irlandzki to ma jakiś czujnik na to wbudowany - za każdym razem, jak mnie to dorywa, to on się chowa przede mną do nory, i mnie unika.
I ma rację, bo w przeciwnym razie pewnie bym się na nim emocjonalnie wieszała i podwoziła. A tak, mogę sobie spokojnie własne emocje przerobić.
Tym razem i tak jest nieźle - zachowuje przyzwoite "minimum kontaktowe" :P
Chociaż rozmowy z przyjaciółmi i życzliwymi ludźmi pomagają :) Jak im tłumaczę, co mi jest, to sobie sama uświadamiam, gdzie leży problem. I git.
Może po urodzinach mi przejdzie :P

wtorek, 20 kwietnia 2010

Gdzie ci mężczyźni... I o wychowaniu, w ogóle ;))

Tak sobie dziś przemyśliwałam swój związek z Markiem, jak nam ewoluował przez te, niemal trzy, lata.
I doszłam do odkrywczego (tu następuje wybuch śmiechu) wniosku, że jak kobieta chce być z prawdziwym mężczyzną, to nie ma innego wyjścia, jak tylko pozwolić mu być i zachowywać się, jak mężczyzna, a nie - zmieniać go na obraz i podobieństwo swoje :)) Albo - tak, jak jej wygodnie.
Tak jak robimy w większości przypadków z naszymi dziećmi - wychowujemy je w taki sposób, żeby zachowywały się tak, żeby nam się wygodnie żyło i funkcjonowało. Gówno prawda, że dla ich dobra - dla naszej własnej egoistycznej wygody. Mówię my, bo swoje zachowania w stosunku do Darii zmieniłam wcale nie tak dawno temu. Pamiętam, jak włączałam jej tv, jak była mała, żeby mieć trochę czasu dla siebie, a jeszcze dwa lata temu miałam do niej pretensje, że za dużo czasu przed telepatrzydłem spędza... Konsekwencja wychowawcza, jak diabli, nie? Cała masa innych przykładów - mnóstwo lat minie, zanim poodkręcam (o ile się da) te moje błędy wychowawcze...
A wracając do Marka - cholernie się cieszę, że tak walczył o siebie, przez cały czas trwania naszej znajomości.
Zresztą... pewnie, gdyby się poddał, i dał mi się "ulepić" po mojemu, to po jakimś czasie straciłabym do niego szacunek, i już dawno bym się nim znudziła. A tak...
A tak trzy lata niemal za pasem, a ja dalej mam miękkie kolana, i motylki w brzuchu - nawet na sam dzwonek telefonu (pewnie, że ma inną melodyjkę, niż wszyscy! :PP), i "wogle"... :)))
Niech już będzie weekend!!!

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Żałoba, a wolność osobista.

Wdałam się wczoraj w dyskusję na jednym z for, na które uczęszczam, odnośnie żałoby narodowej. Jeden z uczestników dyskusji wygłaszał dość kontrowersyjne poglądy, a kilka z nich ukłuło mnie osobiście (wewnętrzny terapeuta szepcze - usiądź w ciszy, i zastanów się, czemu cię ukłuły), więc ścięłam się z nim z letka. Ale w którymś momencie coś mi tam nie zagrało w jego wypowiedziach - poczytałam trochę między wierszami, i wysłałam do niego pm-kę. Wymieniliśmy tych peemek kilka, i zdecydowałam wycofać się z dyskusji.
Katastrofa w Smoleńsku nie była dla mnie tragedią narodową. Obawiam się, że nie mamy w tej chwili w Polsce polityków/osobistości tej kategorii, żeby śmierć, któregokolwiek z nich była tragedią narodową. Ostatnią tragedią narodową była dla mnie śmierć Papieża. Natomiast katastrofa w Smoleńsku była dla mnie zlepkiem pojedynczych tragedii ludzkich - dlatego tak mnie walnęła.
Ale po rozmowie z tym chłopakiem, byłam w stanie zrozumieć, że jego osobista tragiczna sytuacja może w nim wywoływać gniew i frustrację z powodu własnej bezsilności w jej obliczu, i że absorbuje go na tyle, że ma prawo być obojętny na to, co zszokowało innych, a co go bezpośrednio nie dotyczy.
Natomiast już po tym, jak ją opuściłam dyskusja zyskała na intensywności - zarówno ilości uczestników, jak i gwałtowności ich emocji. I - jak czyta się ją na chłodno - jest znakomitym studium ludzkich reakcji, tego jak dajemy manipulować się innym ludziom, a tak naprawdę - własnym emocjom, których nie jesteśmy świadomi. Bo w którymś momencie w wypowiedzi innej osoby pojawia się słowo-klucz do naszego mózgu (tylko i wyłącznie naszego) - i włącza nam się pamięć emocjonalna - podświadomie to słowo-klucz uaktywnia nam stare, przeważnie negatywne emocje, ponieważ kiedyś było użyte w sytuacji, którą nasz mózg zarejestrował jako negatywną. I dyskusja z poziomu intelektualnego przenosi się na emocjonalny. Co nie zmienia faktu, że osoba która tę zmianę w nas spowodowała, nie zrobiła tego celowo, więcej - jest w błogiej nieświadomości i zdumieniu, czemu nagle nasze nastawienie stało się tak wrogie.
Każdy człowiek ma prawo czuć to, co czuje. Wolność osobista jest świętością najwyższą - jeśli tylko zachowania, które są jej efektem nie są zagrożeniem dla innych ludzi.
Tak naprawdę powinniśmy nauczyć się szanować wolność innych ludzi. I - jeśli wygłaszają kontrowersyjne uwagi, albo prezentują kontrowersyjne zachowania - nauczyć się je co najmniej ignorować (o ile nam nie zagrażają). Życie byłoby wtedy o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze.
Ale łapiemy się na różne takie haczyki - a to (przeważnie podświadomie) próbujemy zabłysnąć intelektem w ripoście, a to zaimponować innym (albo sobie) prawością i szlachetnością poglądów, a to włącza nam się opcja prywatnego "pomniejszego bóstwa" i próbujemy "korygować" innych ludzi - dostrajać ich do własnych szablonów, do tego, co nam wydaje się jedynie słuszne i prawidłowe. Albo słowa-klucze w wypowiedziach innych ludzi wyzwalają w nas jakieś stare lęki i negatywne emocje, których jeszcze nie przerobiliśmy we własnych głowach, więc czujemy się zagrożeni, i "idziemy walczyć o siebie".
I tyle.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Wiosna! Cieplejszy wieje wiatr...

Sometimes you turn away from what your heart tells you is right
And so you settle for whatever gets you through the night.
The flame you thought was dead may suddenly begin to burn
And broken hearts can be repaired, that's something that you learn.
Next time you fall in love
It better be with me,
The way it used to be.
Back then was when
We touched the Starlight.
I've re-lived every moment that I ever shared with you.
What fools we were to end a dream that looked like coming true.
Next time you fall in love
It better be with me,
The way it used to be...
No, lepiej żeby tak było... :)
Wracałam dziś z Wexford i śpiewałam razem z płytą.
Bo teraz mam odtwarzacz w samochodzie. I mogę sobie słuchać muzyki. I śpiewać.
A świąteczny weekend był super.
Nie tracę głowy. Jestem ostrożna. Pamiętam o złych chwilach.
Ale kiedy Mark się we mnie wtula, to zapominam o całym świecie - jestem tylko ja i on.

poniedziałek, 29 marca 2010

Leniwiec

Rozleniwiłam się.
Pisać mi się nie chce.
Zajęta byłam.
Szczęśliwa jestem :))))
Jutro odbieram nowe autko.
I spotkam się z Markiem.
I Wielkanoc też spędzamy razem.
Mmmmm... Dobrze mi :)

poniedziałek, 15 marca 2010

Poniedziałkowe przemyślenia.

Dziś rano obudziłam się z monstrualnym bólem głowy i jakimś takim... "nakręceniem/podminowaniem" ogólnym.
I zaczęłam się zastanawiać, czemu.
Wczoraj całkiem udany dzień był, przecież. Zaczęłam od Kościoła z Bridget (bardzo mi był wczoraj rano potrzebny taki moment wyciszenia), a skończyłam w kinie, z Markiem. I nawet udało mi się obejrzeć kawałek filmu ;))) ("Zielona strefa" z Mattem Damonem - gorąco polecam).
Potem pojechaliśmy na plażę, i było bardzo miło i romantycznie. I, stwierdzam - noszenie pończoch pod spódnicą, dziewczyny, niezwykle podnosi poziom romantyzmu u faceta. Nie mówiąc już o poziomie hormonów.
Więc, wracając do meritum - mój ból głowy zwaliłam na rozemocjonowanie wczorajszym wieczorem. Bo różne takie miłe dreszczyki mi po plecach biegały wczoraj, jeszcze długo po tym, jak wróciłam do domu, jak sobie przypominałam niektóre jego gesty i zachowania...
A dziś rano myślałam o tym, że Mark był wczoraj dość mocno rozgadany, jak na niego - narzekał na Vivien, i na to, jak rozgrywa przeciwko niemu Kristen, ich córeczkę.
I, przez kontrast, zaczęłam myśleć o moim byłym mężu i Darii. Bo przecież moje dziecko nie widziało ojca od września 2008 - bo nie chce, bo - jak mówi - nie jest gotowa na to spotkanie.
I zaskoczyłam samą siebie - popłakałam się z żalu nad tym gnojem...
Niezależnie od tego, jaki był dla mnie - wiem, że Darię kochał/kocha. I to, że dziecko nie chce go widzieć, to musi być dla niego cholerny cios. Może nawet gorszy od rozwodu, i całej reszty. Żal mi go, że nie wie, jaka z niej wspaniała dziewczyna wyrasta...
A potem zaczęłam się zastanawiać, czy ten żal dla niego, to głupia słabość z mojej strony, czy pierwszy do dawna ludzki odruch w jego kierunku.
I - dalej nie wiem...

środa, 3 marca 2010

Oooops, I did it again...

Ile razy można wracać do tego samego faceta...???
...
...
...
Do skutku :DDD
Tak, znów spotykam się z Markiem.
Złożyło się na to parę rzeczy (uwaga, będę się usprawiedliwiać...).
Eamonn wykręcił numer, którego mu nie przepuszczę. Nie - nic związanego z inną kobietą, czy alkoholem. Ale sprawa jest dużego kalibru. A najgorsze jest to, że nie widzi zła w tym, co miał zamiar zrobić... I chyba tego właśnie nie jestem w stanie mu wybaczyć.
Poza tym (głównie) - niezależnie od tego, co bym sobie próbowała wmówić - Mark to jest TEN facet. I kropka.
Przywiozłam mu z Teneryfy bumerang.
Symboliczny.
Niezależnie od tego, które z nas próbuje wyrzucić to drugie ze swojego życia, to i tak wracamy do siebie ze zdwojoną siłą.

środa, 10 lutego 2010

Wakacje.

No to jedziemy z Darią na te Kanary :)
Kupę kasy wydałam.
Dużo mnie też kosztowało psychicznie, żeby sobie na to pozwolić - no bo przecież można by te pieniądze na tyle innych rzeczy spożytkować. A Mamusia jak będzie biadoliła, bo się spodziewała, że jej więcej kasy na remont prześlę. Chrzanić to - mieszkanie nie było remontowane wieki całe! Nie musi teraz wszystko zostać zrobione naraz.
To tylko pieniądze, a życie jest jedno. A wrzask radości w słuchawce, jak powiedziałam Darii, że jednak jedziemy - bezcenny :)))
I myślę, że nawet jeśli pogoda nie całkiem dopisze, to i tak będą to niezapomniane wakacje dla nas.
Oglądałam sobie widoczki z Teneryfy - fajne :DDD

wtorek, 19 stycznia 2010

Przebłyski słońca.

No, to znów mnie tu przywiało.
Grudzień był zalatany - przygotowania do wyjazdu na święta do Polski, zakupy świąteczne, a potem - dwa tygodnie z rodziną :)
Plus gryzłam się z różnymi myślami w międzyczasie. O facetach. O miłości. O życiu "wogle".
Eeeech... Może jeszcze przy okazji wrócę do tych przemyśleń.
Jak na razie spędziłam wspaniały relaksujący weekend. Pojechałam sobie w niedzielę nad Brittas Bay - zrobiliśmy sobie z Eamonnem piknik. Piękne słońce, nie wiało za mocno, morze szumiało, mewy krzyczały nad głową - fajnie :) Dużo czasu było w samochodzie, żeby pogadać. Wartościowy, spędzony wspólnie czas.
Nie szukam już kontaktu z Markiem. On też się nie kontaktuje. I tym razem to jest naprawdę koniec. I pierwszy raz czuję na to zgodę wewnętrzną w sobie samej. Chwała Bogu...